sobota, 5 listopada 2016

Początki na Malcie - mieszkanie

Hej hej, a może, żeby podnieść wartość merytoryczną tego bloga, napiszę więcej przydatnych rzeczy o tym, jak trudno jest się zahaczyć na Malcie na min. 3 miesiące i co dokładnie się z tym wiąże?


Pierwszą ważną cegiełką piramidy będzie:

Dach nad głową

Jak już pisałam, pełni optymistycznych wizji zarezerwowaliśmy pokój w hotelu aż na jedną noc. Jak trudno było znaleźć pokój do wynajęcia na trochę dłużej?
Nietrudno. Bardzo nietrudno.
Jak nie masz żadnych wymagań co do pokoju i wpadasz tu w lipcu z kieszeniami pełnymi euro to znajdziesz pokój w 15 min, razem z szukaniem dostępu do Wifi, ale to chyba żadne odkrycie. Można jeszcze łazić bez końca i spisywać numery wywieszane na ścianach domów przez bardziej pomysłowych landlordów, ale nam ten sposób nie podpasował.

My zadanie mieliśmy trochę utrudnione przez to, że jakoś super wypchani euro nie byliśmy. Ale za to wymagań tak mało, że spisywać nie trzeba było. No dobra, JEDYNE co chcieliśmy, to pokój w okolicach tętniących życiem i pracą, żeby szybko móc znaleźć coś, co zapewni nam materiał wymienny za jedzenie i takie tam oraz nie martwić się na początku ogarnianiem komunikacji miejskiej (tj. Msida, Sliema, Gzira). Niestety, jak przebrnęliśmy przez pierwsze ogłoszenia z pokojami i zauważyliśmy trend cenowy jaki panuje, to siłą rzeczy doszło kolejne kryterium: okres wynajmu zdecydowanie krótszy niż 6 miesięcy. Taki do zimy, żeby wtedy mieć szansę na ludzkie warunki za cenę odpowiednią dla normalnego, szarego człowieczka, który nigdy wcześniej nie zarabiał w euro.

Jak szybko znaleźliśmy pokój spełniający te wymagania? Bardzo szybko. Mam tu na myśli godziny. Albo godzinę. Albo coś koło tego. Jak otworzyliśmy internet, ogłoszenia zaczęły wysypywać się zewsząd (np. stąd, stąd, stamtąd albo stąd).
I tak oto w nasze życie wkroczył Kuzyn wraz z żądaniem 425 euro/miesiąc za dwuosobowy pokój z umową na 3 miesiące. Który był całkiem ok, sam w sobie. Miał dużą szafę. I duże łóżko. I wyjście na coś balkonopodobnego. Co prawda w oknach tego czegoś nie było niektórych szyb, ale w obliczu 30 stopni w nocy, wcale nam to nie przeszkadzało.

W mieszkaniu były jeszcze 4 inne pokoje, w tym dwa zamieszkane, kolejny czekał na swoje 5 min, a ostatni pełnił rolę salonu. Była też zasyfiona kuchnia z wyjściem na zasyfiony balkon i dwie łazienki, z czego z jednej nigdy nie korzystałam, bo była klaustrofobiczna, bez okna i bez działającej żarówki.

W połowie września ceny za pokoje zaczęły spadać tak bardzo, że zaczęłam sobie wyobrażać, jak Kuzyn wieczorami siada z żoną, a ona prosi go, żeby jeszcze raz opowiedział jej o tych żałosnych ludziach wydających tyle kasy na coś takiego. Zmuszona tą wizją postanowiłam szukać mieszkania, w sumie gdziekolwiek. Oczywiście zdarzały się takie perełki jak wszystkowjednym, czyli pokojołazienkokuchnia z zasłonką przy prysznicu za 650 euro, tak czy inaczej po wielokrotnym przesianiu kilkudziesięciu stron maltaparków udało nam się znaleźć mieszkanie w Bugibba za 500 euro. Dodam, że w mieszkaniu jest balkon (nadal nie mogę przekonać Andrzeja, by go dobrze wykorzystać i zrobić tam w końcu grilla), dwie sypialnie, a nawet dwie łazienki, dzięki czemu zależnie od mojego nastroju mogę umyć się albo pod prysznicem, albo w wannie. Więc nasz level życia trochę podskoczył (zauważyliście, z jaką lekkością i naturalnością użyłam słowa level zamiast poziom? Jeszcze miesiąc na Malcie i zapomnę jak się odmienia polskie czasowniki).
Pomijając mieszkanie, okolica też jest o wiele lepsza. W Msida panował jakiś taki ogólny syf. Dużo śmieci na ulicach i rozdeptanych kup. Niby blisko do morza, ale co z tego, skoro tam tylko łódki dryfują a jedyną najbardziej szaloną rzecz jaką możesz zrobić, to usiąść na ławce. Zaraz przy głównej ulicy.
W Bugibba jest bardziej przyjaźnie, chociaż w sumie jak to teraz piszę to nie mam żadnych argumentów do podparcia mojego zdania. Dobra, mam jeden - jest fajne zejście do morza, można sobie tam usiąść na skałach i kontemplować. Albo wykorzystać do tego jeden z barów zaraz przy brzegu.
Oczywiście jest i minus - turrryści! Będąc turystą raczej nie powinno to tak przeszkadzać, ale chcąc żyć tu ileś tam sezonów domyślam się, że może to być trochę uciążliwe, szczególnie, gdy ktoś nie lubi tłumów. Ludzi ogólnie. Jak ja.


Kolejna istotna cegiełka potrzebna do nie wracania do domu z płaczem to:

Praca, ale o tym następnym razem, bo Andrzej właśnie zrobił prawdziwe maltańskie angielskie śniadanie.



Pierwsze dni na Malcie

2 komentarze:

  1. ale te miniaturki przerzucające z powrotem na stronę główną to mnie wkurzają :O

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurde, ogarne to! A co, na sniadanie sie klikalo?:P

      Usuń