wtorek, 21 marca 2017

Minusy życia na Malcie

Miałam wprowadzić merytorykę do mojego bloga i opowiedzieć coś o zakładaniu swojej działalności na Malcie, ale tak się składa, że dzisiaj pykło 8 miesięcy jak tutaj mieszkamy. Biorąc pod uwagę moje wszystkie wyjazdy za granicę w celu życia na zawsze, z których najdłuższy trwał jakieś 3 miesiące - pobijam rekordy (ohoho, WSZYSTKIE wyjazdy ZA GRANICĘ, brzmi conajmniej jakbym zwiedziła 60% świata, zahaczając o kraje dotknięte ubóstwem i zagładą, gdzie nauczyłam się czym jest życie i ciężka praca, by móc potem za ciężko zarobione pieniądze przenieść się do kraju innej waluty i zaczerpnąć życia o takim levelu, gdzie problemem wagi ciężkiej jest wybranie miejsca, w którym półnadzy mężczyźni kopaliby dla mnie basen, ale nie, byłam tylko w Niemczech). 

Fakt, że wyjechałam razem z Andrzejem jest w tej historii raczej decydujący. Nie byłam sama w obcym kraju, zawsze obok było wsparcie, bez którego pewnie wróciłabym po pierwszych dwóch miesiącach, bo ja żem miękka jak pierzyna mojej Babci i zawsze po pierwszych trudnościach nie udaje mi się znaleźć sensownej odpowiedzi na pytanie wiodące mojego Ja, mianowicie: po co ja się tak męczę?

Znam parę osób, które bez zbędnych emocji rzuciły ojczyznę na rzecz samotnego wyjazdu w nieznane - czasami wyobrażam sobie, że robię to samo i… dostaję pierdolca. Co ja bym sama w tych Nieznanych zrobiła? Obcych ludzi nie lubię, więc raczej do nikogo nie zagadam. Jak ktoś obcy zagada do mnie, to wpojony we mnie strach dzisiejszych czasów sprawi, że bez słowa rzucę plecak i zacznę uciekać w stronę horyzontu, krzycząc jednocześnie w odpowiednim języku “uwaga pali się”. Każde spoko miejsce zwiedziłabym z komentarzem “oo, łał, ale spoko miejsce” lub podobnym jednozdaniowcem, bo z nikim nie mogę wymienić zachwytów i zagospodarować jakoś sensownie sytuację, by zapamiętać ją na dłużej. Ja tak mam, wszystkim muszę się dzielić, inaczej to co zobaczyłam traci na wartości. Jeśli poinformuję kogoś, że jadąc wypchanym po brzegi maltańskim autobusem widziałam kolesia prowadzącego kucyka w różowym ubranku po ulicy w godzinach szczytu, to kucyk wyda mi się ładniejszy a sytuacja bardziej zabawna, niż jakbym nikomu tego nie powiedziała.

Także ten, z małym doświadczeniem życia za granicą i bardzo ograniczoną wiedzą na temat życia na Malcie spakowaliśmy się 8 miesięcy temu, by szukać szczęścia gdzieś indziej, co jedni nazywali szaleństwem, drudzy głupotą, inni “łoo też tak chcę”. Niby spoko, ale oczywiście nawet tu znalazły się minusy, o których warto wspomnieć:

  1. Ogólna tęsknota. Za krajem/miastem/domem/znajomymi.
Nie wiem czy jest jakaś teoria kryzysów (kiedy powinny dopadać?), albo przyzwyczajeń (po jakim czasie następują?), ale mi ostatnio coś się wierci w głowie i zwraca na siebie uwagę. Że tęsknię za zielonym. Krzakiem, trawą, nawet lasem, do którego mogłabym wejść z mieczem w postaci kija, by bronić się przed pająkami. Myślę o tym, że rodzice robią ognisko i próbuję umiejscowić na skali, jak bardzo chce mi się tam być. Myślę o tym, jaka Polska jest mała - jak blisko miałam do domu, a wydawało mi się, że to są setki kilometrów trudne do pokonania. Wystarczyła decyzja pod wpływem chwili, by niedługo być w domu i zobaczyć np. moją bratanicę, która, aktualnie, wstydzi się mnie za każdym razem, gdy przyjeżdżam, a przecież miałam być najlepszą ciotką na świecie.

  1. 98% znajomości rozpada się/słabnie.
Myślę czasami o bliższych znajomych z Wrocławia, którzy w większości przestali być bliżsi, bo jak widać odległość ma dużą siłę i może zakopać dużo. Na początku wierzyłam w to, że będę umiała temu zapobiec, ale nie-e. Obcość rosła z każdą nieodpisaną wiadomością, nie zadanym pytaniem, nie udzieloną odpowiedzią. Powoli stajemy się nie na bieżąco, bez zainteresowania, pod naporem sytuacji akceptujemy i zastępujemy czymś innym brakujący element.
    
       3. Umawianie się.
Tutaj umówić się na przysłowiowe piwo sięga rangi spotkania z szefem mafii z Ameryki Południowej, który akurat “przejeżdża” przez Maltę i wymaga od Ciebie załatwienia ustronnego miejsca, gdzie będziecie mogli bez problemu przeprowadzić słynne wśród Jego Ludzi walki kogutów i zgarnąć za to gruby hajs. Nie ma jak za czasów wrocławskich, gdzie piszesz smsa w sobotę o 13 o treści "piwo?" i z reguły dostawałeś smsa, że o 20 na rynku. Tutaj wszyscy mają swoje poukładane plany na 2 tygodnie w przód, choć oczywiście trzeba wziąć też pod uwagę, że albo wina leży we mnie (ciężko uwierzyć, ale mam wady), albo kwestia dotyczy tylko osób, wokół których się obracam, co stanowi bardzo mały odsetek ogółu ludności.
  
      4. Bariera językowa.
Z perspektywy osoby, która językiem angielskim posługiwała się jedynie na lekcjach w szkole średniej, co było tak dawno temu, że aż smutno - jest to bardzo istotny punkt. Dzisiaj z moim angielskim jest o wiele lepiej, ale i tak chce mi się czasami zatopić w dialogu, używając metafor i neologizmów, jednocześnie widząc na twarzy rozmówcy zrozumienie i wysłuchać jego zdania na tematy bardziej zaawansowane niż pogoda, praca i czas wolny.

     5. Podróżowanie.
Kiedyś na fejsie zapisałam się do grupy informującej o promocjach na bilety lotnicze w różne ciekawe miejsca. Patrzę i widzę Rzym za 59zł i trochę mi smutno, że nie skorzystam. Niby mogłabym, kupić lot do Polski by móc kupić inny, ten przeceniony lot Gdzieśtam, ale wiadomo, że to nie to samo. Negatywny wydźwięk podkreśla fakt, że latanie jest czymś, czego moja psychika nie ogarnia i za każdym razem boję się panicznie, że samolot spadnie, a ja po kilku długich minutach strachu, krzyku, płaczu, szukając odpowiedzi na pytanie “dlaczego?”, po prostu zginę. I żadne statystyki tego nie zmieniają.

     6. Nie ma zielonego.
Chodzi o roślinność, oczywiście. Wspomniałam o tym w pierwszym punkcie, ale tak bardzo mi to doskwiera, że zasługuje na osobny punkt. Mama mówi, będziesz mieć ogród, to se zasadzisz. To trochę jak mówię do Andrzeja, że chce mi się wyjść, a on proponuje mi, żebym poszła do sklepu po piwo.
Teraz niby wiosna i takie tam, więc jeszcze nie ma tragedii z tym zielonym, ale oprócz niego, brakuje tu też innych odcieni z koła kolorów. Praktycznie wszystkich, oprócz żółtego.


Miałam ambicje, by zgodnie z powszechnie ustalonymi normami wymieniania rzeczy, podać 10 minusów a nie 6, ale niestety wszystkie sensowne mi się skończyły. Mogłabym jeszcze powymyślać coś mniejszego kalibru, co to niby przeszkadzają, ale w sumie po co się czepiać. Jak na przykład słona woda w kranie i fastfoody bez szału. Ale po co się czepiać?



Minusy minusami, sezon na półnagich ludzi powoli się zaczyna.

sezon turystyczny

5 komentarzy:

  1. Az cud, ze nie jest Pani przerażona wodą :) to jakby sie wybrac do egiptu i narzekac ze slonce świeci :) świetny przykład Polaka za granicą.

    OdpowiedzUsuń
  2. Powyższy komentarz wskazuję na brak czytania ze zrozumieniem:)
    Fajny wpis, daj znać jak z tą firmą:)

    OdpowiedzUsuń
  3. O, to w sumie niewiele minusów, szczególnie dotyczących konkretnie Malty :) Niektóre wiążą się ogólnie z emigracją. A jak tam na razie zamiary, myślicie żeby zostać na Malcie na stałe? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie! Narazie nie zaglądamy na bilety lotnicze w jedną stronę, ale... kto wie, jakie pomysły się jeszcze urodzą;P
      Pozdrawiam!

      Usuń