piątek, 28 października 2016

Pierwszy tydzień na Malcie

Budzę się, otwieram oczy, a tu Andrzej z twarzą zaraz obok mnie, mimo, że śpi na innym łóżku. Myślałam, że takie metraże są fizycznie niemożliwe do wykonania. Na oko wydaje mi się, że ten pokój jest wielkości szafy z przedpokoju mojego starego mieszkania.
Jak się tu znaleźliśmy?

Zadzwonił Kuzyn, że pokój, który miał być, co prawda jest, ale zajęty.
  • pokój, który miał dla was być, co prawda jest, ale jak narazie zajęty. Nieporozumienie, dwa razy wystawiliśmy to samo ogłoszenie. Ale nie martwcie się, na ten tydzień przeczekania mam dla Was coś innego. - no i jesteśmy.
Człowiek, który wpakował nas w 35 stopniowy upał do szafopokoju, bez najmniejszego wiatraczka lub innego mechanizmu powodującego cyrkulację powietrza, nieodwołalnie już chyba zyskał pseudonim Kuzyn. Bo jest kuzynem człowieka, który jako drugi wynajął wynajęty już pokój, oczywiście na ten sam termin, oczywiście innym ludziom.
Kuzyn to Maltańczyk, pierwsza anglojęzyczna osoba, z którą przyszło mi się konfrontować. No dobra, byłam trochę bierna w tym kontakcie, na szczęście był Andrzej, który zna trochę więcej angielskich słów niż refren Show must go on. Kuzyna poznaliśmy podczas filtrowania maltaparków i fejsbuków w poszukiwaniu wymarzonego lokum. Jego nieodłączny atrybut to pęk miliona kluczy, jakby był właścicielem połowy rynku nieruchomości na Malcie. Wcześniej dodałabym jeszcze nadużywanie “Tell me, tell me”, ale okazało się później, że Maltańczycy tak po prostu mówią.
  • tell me, tell me Andrzej - zachęca żwawo Kuzyn do zadania pytania
  • czy mogę najpierw zobaczyć Twój dowód osobisty? - padło pytanie tuż przed podpisaniem kontraktu, na który wydaliśmy jedną wypłatę. Niby rozsądne, Kuzyna jednak poruszyło, dzięki czemu stał się pierwszą osobą, która udzieliła nam rady związanej z ogółem ludności maltańskiej.
  • ja jestem spoko, więc nie ma problemu, ale nie zadawaj nigdzie indziej takiego pytania. My Maltańczycy jesteśmy uczciwi. Jedyne co się dla nas liczy to honor. Obywatela Malty poznasz po tym, że nie pilnuje swoich rzeczy, bo wie, że nie musi - rzucił Kuzyn przemową końcową śmiesznie zaciągając, po czym rozstaliśmy się do czasu przenosin na nasz docelowy pokój.

Czyli tu właśnie spędzimy pierwszy tydzień na Malcie. Szafopokój wcale nie ułatwiał znosić upału, który już i tak odbijał się na mojej relacji z Andrzejem. “Nie, nie przytulaj mnie. Za gorąco” albo “Dzisiaj nie trzymamy się za rękę” było na porządku dziennym. Po jakimś czasie żadne z nas już nawet o to nie zabiegało.
W tym tzw. pokoju nasza 20sto kilogramowa walizka z życiem nie mogła się bezinwazyjnie zmieścić, więc blokowała trochę drzwi. A drzwi, można powiedzieć, były wszędzie. Wstajesz z łóżka i już przy nich jesteś. Podałabym inny przykład, ale w sumie nie dało się tam zrobić niczego innego niż wstać z łóżka i wyjść lub wejść i się położyć.

By załagodzić tą niewygodę, całymi dniami nie było nas w domu. Większość czasu siedzieliśmy na plaży. Jednego dnia na piaszczystej, drugiego na skalistej, żeby zabić monotonię.
Wiecie jak poznać nietutejszego, który właśnie ma zamiar pierwszy raz wejść do wody? Wywraca się zaraz przy brzegu. Albo mało mu brakuje. U nas też to się tak skończyło - skały są tak śliskie, że czasami łatwiej po prostu wylądować na dupie, zamiast z tym walczyć.

Znalazłam też najlepszy jaki dotąd widziałam zjazd do sanek. Aż szkoda, że tu śniegu... a nie. Nie szkoda.


 Pierwszy tydzień na Malcie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz