poniedziałek, 21 listopada 2016

Piwo, fastfood, całe mieszkanie i 20 stopni zimą

Kasa. Hajs. Monety. Mamona. Kapusta (czy sałata?). Pieniądze. Geld.
Magister inżynier. Doktor. Habilitowany. Profesor zwyczajny. Nadzwyczaj wykształcony. Teorie w głowie. Na pamięć.
Garnitury i sukienki. Złote łańcuchy. Zdechłe zwierzęta na butach. Torebkach. Rękawiczkach. Portfelach. Płaszczach.
Przeszklone biura. Miliony pięter. Błyskawiczna winda. Pani sekretarka. Służbowy telefon, samochód. Obiad, uśmiech, rozmowy. Deadliny i pressury.


Jest pewna grupa społeczna, dla której są to wyznaczniki sukcesu. Osoby do niej należące mówią, że tylko poprzez kolekcjonowanie wartościowych pozycji w CV masz szansę do czegoś dojść. I że jest się wartym tyle, ile wynosi Twoja wypłata.

A więc ja na Malcie jestem trochę więcej warta niż w Polsce, robiąc bardzo podobne rzeczy. Tak samo jak w Polsce, tak i tutaj, biuro jest całkiem podobne. Podobnie patrzy się na monitor i pisze meile, siedząc na podobnym krześle. W związku z tym, że to wszystko jest tak bardzo podobne, to mam łatwe porównanie tego, co jest ważne dla osób należących do przeciwległej grupy społecznej niż powyżej opisana - jak długo muszę pracować, by zjeść fastfooda.
Utożsamiam się z tą grupą, bardzo. I ze względu na moje takie a nie inne pasje, niedługo, gdy zmienię pracę, pytanie nadal będzie aktualne, choć w nieco zmienionej formie: z dóbr materialnych o jakiej wartości muszę zrezygnować, by zjeść fastfooda.
Serio, ten czynnik uważam za składową szczęścia. Robić to co się lubi i jednocześnie móc zjeść coś na mieście. Czasami.

Burger w Pasibusie. Obok muzeum, hali stulecia i zoo jeden z ważniejszych punktów do odhaczenia. Na Malcie niestety nie ma dobrych burgerów. Tzn ja nie trafiłam.
Więc może pizza. W Polsce na jedną pizzę musiałam pracować prawie dwie godziny. Tutaj po jednej godzinie pracy mogę już dostać całkiem fajną pizzę.
No dobra, to teraz załóżmy, że chcę pójść z Andrzejem na bilard i wypić dwa piwa. W Polsce, zakładając, że na bilard wybierzemy się w dniach od pon do czw w godzinach do 16 (kto był kiedyś o takiej porze na bilardzie ręka do góry), zapłacę za to ok. 1,8 godziny pracy. Tutaj to samo będę miała po 40 minutach pracy.
No dobra, to teraz pójdźmy na typowe zakupy. Kupuję 4 bułki kajzerki, jakąś krakowską pakowaną 100 gr i wino, na czarną godzinę, ale takie rozsądne, czyli dobre i tanie, typu kadarka. Dodajmy wodę niegazowaną na kaca. Polska = 0,8 godziny czyli jakieś 48 minut. Malta = 54 minut. Załóżmy, że prawie podobnie. No dobra, ALE
Wspomniane 4 bułki pewnie smarujesz masłem w dzielonej z corusz innymi ludźmi kuchni, a krakowską trzymasz na parapecie swojego pokoju, bo w lodówce jedzenie co chwilę magicznie ginie. Ja na możliwość posiadania swojego parapetu poświęcałam 40 godzin pracy, czyli tydzień. Jakby coś mi odbiło i chciałabym nagle zamieszkać sama w dwupokojowym mieszkaniu o powierzchni mniej więcej 50 m2, musiałabym spędzić w pracy ok 120 godzin, czyli 3 tygodnie. Tutaj na mieszkanie dwupokojowe (powtórzę, że ma dwie łazienki. To bardzo istotny punkt) pracuję 58 godzin, czyli prawie dwa razy krócej niż w PL.

Czego chcieć więcej? No, na pewno coś by się znalazło. Np. kabanosów. Tutaj nie ma kabanosów, i śmietany (pomijając te sprzedawane w polskim sklepie, o tym). Andrzej mówił, że czasami śmietana zdarza się też w rosyjskim sklepie. Czy tylko słowianie zagęszczają zupę? Sos?
Ponadto, bardzo mały wybór piwa (pomijając, oczywiście, polski sklep). Pieczywo też takie se. Bez wyboru. No chyba, że się pójdzie do Lidla. Ale lidly daleko. Tutaj to nie to samo. Na podobnej powierzchni jak Malta, w Polsce ścigają się z centrami handlowymi. Tutaj mają jedno takie większe, jakie znam. Drugie mniejsze, gdzie nigdy nic nie ma. No i te lidly, gdzieniegdzie. Ostatnio nawet Go Sport ruszyło. Reszta handlu to małe, prywatne sklepiki. Takie trochę życie na przedmieściach.


Tak czy inaczej, jeszcze parę miesięcy temu chodzenie w gaciach po mieszkaniu kojarzyło mi się z kredytem, bankructwem albo wprowadzeniem ścisłej diety w połączeniu z drugą pracą. Fajnie móc zobaczyć, że może być inaczej. A końcówka listopada, to nie zawsze to samo co zima, chłód i ocieplane buty.





Dlaczego Malta







6 komentarzy:

  1. co tu niby powiedzieć? siedząc przed kompem w szarym i zamglonym Wrocławiu, w wynajętym z obcymi ludźmi mieszkaniu, w którym, po 5 latach dzielenia pokoju z kimś, w końcu stać mnie na jedynkę - no zazdro, Bak, zazdro :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiedz slowo a zaczne scielic Ci cieply kacik na wyspie! :P

      Usuń
  2. Teraz tylko wklepac te dane do Excela, zrobić parę wykresów... i rozdział pracy mgr czy licencjackiej gotowy :p
    Wrzuć za jakiś czas ile razy byłaś cytowana ;p

    OdpowiedzUsuń
  3. Racja, na zachete moge dodac, ze dla pierwszego Cytatora przewiduje nagrode typu, gacie z czerwonym maltanskim krzyzem. Od razu chce sie pisac mgr! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Już odpalałem excela... ale krzyż na gaciach to nie dla mnie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zalozylam konto na fejsie by reklamowac mojego bloga i juz zaczelo mi sie wydawac ze jestem Wszechekspertem ds. marketingu i reklamy. Jak widac, jeszcze dluga droga przede mna :p
      A gacie z krzyzem zawsze spoko (bo za darmo)!

      Usuń