piątek, 30 września 2016

Problemy białych ludzi, czyli co jest nie tak w związku z wyjazdem na Maltę

Co jest najtrudniejsze w procesie rzucania pracy w korpo i przeprowadzce na Maltę?
Dla jednych może być to fakt wywrócenia życia do góry nogami. Konieczność radzenia sobie w obcym kraju. Inni zastanawiają się jak powiedzieć o tym szefowi. Albo mamie. Jak spakują się w jedną walizkę. Czy na Malcie jest ciepło czy bardzo ciepło? Czy znajdą pracę? Czy dogadają się z angielskim ograniczającym się do znajomości niektórych refrenów piosenek.



Jasne, zadawałam sobie wszystkie powyższe pytania. Jednak nic tak bardzo mnie nie przerażało jak… LOT SAMOLOTEM.
Całkiem niedawno byłam zmuszona pierwszy raz od bardzo dawna wsiąść do samolotu. Lecieliśmy z Andrzejem do Hiszpanii, i nie, sam fakt urlopu w Hiszpanii nie motywował mnie do przełamania strachu. Czekały mnie 2 godziny lotu. To znaczy 2 godziny walki. Czekania na śmierć lub życie. Andrzej na szczęście umiał odnaleźć się w sytuacji i kupił mi coś, co zagłuszyło nieustanny lęk - ćwiartkę żołądkowej gorzkiej.
Mówią, że alkohol to nie rozwiązanie, ale wątpię, że cokolwiek pomogłoby mi wtedy tak jak zrobiła to ta ćwiarteczka. Także polecam. Obeszło się bez ataków paniki, nie krzyczałam przez łzy przy najmniejszej turbulencji, nie obrzygałam sąsiadów. 10/10.
Teraz, kilkanaście dni przed godziną 0, zaczęłam zadawać sobie podobne pytania. Przecież podczas podróży samolotem tak wiele może się wydarzyć. Mogę zginąć. Lub przeżyć. Czy uda mi się ujrzeć Maltę?


  • Ej. A jakbyśmy zrobili sobie taki trip, nie, że autobusem, a potem promem na Maltę. Patrz ile zwiedzimy. - podchodzę delikatnie Andrzeja tak, by się zgodził zwabiony wspaniałą wycieczką, jednak przejrzał mnie i pozostawił pytanie bez odpowiedzi. Tak więc horroru w samolocie nie uniknę.


W porównaniu do tego 3 godzinnego strachu jaki mnie czekał, cała reszta związana z wyprowadzką wydawała się być mało znacząca. Jak spacer do sklepu po ziemniaki na obiad. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że dla statystycznego Polaka nasza sytuacja powinna być martwiąca:
  1. Nocleg w hotelu, tylko na jedną noc - wyszliśmy z założenia, że po co nam więcej. W sumie, po co nam więcej?
  2. Brak pracy - wyszliśmy z założenia, że coś tam się znajdzie. Choćby w hotelu. Barze, cokolwiek. Prawdę powiedziawszy, niedawno znaleźliśmy ofertę pracy w fabryce keczupu i to chyba nas trochę uspokoiło. Jest ktoś, kogo by nie przyjęli do fabryki keczupu?


Biorąc pod uwagę wszystkie rozterki związane z przeprowadzką na Maltę oraz wielokrotne rozmowy ze znajomymi na ten temat, zauważam pewne rozbieżności.
JAK ONI WIDZĄ MÓJ WYJAZD:
No, jasne, tej to dobrze. Też bym tak chciał. Walnąc wszystko i wyjechać. Pójść do szefa i napluć mu na biurko. Nie martwić się o nic. Opalać się i kąpać w morzu, codziennie. Pić drinki podawane w kokosach. Tej to dobrze.


JAK JA WIDZĘ MÓJ WYJAZD:
Boję się, że umrę niedługo śmiercią katastroficzną, a jeśli nie, to każdy mój wyjazd dokądkolwiek będzie się wiązał z tym strachem. Składam wypowiedzenie w szanowanej korporacji po to, by wyjechać na wyspę wielkości miasta, gdzie mówi się językiem, którym nie władam, nie mając zapewnionego noclegu, a jedyną nadzieją na jakikolwiek dochód jest przypuszczenie istnienia jakiejś fabryki keczupu.

Mimo, że brzmi to dość niepewnie, to jakoś mi to nie przeszkadza. W najgorszym wypadku, łzy smutku i nieszczęścia będą kapać do lazurowej wody zamiast do jesiennozimowej kałuży.












 Wyjazd na Maltę





5 komentarzy:

  1. Cholera, też bym tak chciała...

    OdpowiedzUsuń
  2. Na miesiąc, na rok, na dwa lata to bardzo dobry pomysł. Ale co dalej. Co w dłuższej perspektywie?
    Życzę aby się udało.

    OdpowiedzUsuń
  3. Całkiem niedawno zdałam sobie sprawę z tego, że dłuższa perspektywa to najczęstsza pułapka, w jaką się wpada.
    Dzięki :))

    OdpowiedzUsuń