sobota, 10 września 2016

Nie wiem, dlaczego Malta

Każdy na pewno zna idealny przykład, pokazujący, jak nie należy wydawać pieniędzy. Mi się przypomina sytuacja z lat gimnazjalnych, kiedy pełna buntowniczych upodobań weszłam w towarzystwo punk rockowe. Objawiało się to nie tylko głośną muzyką, ale też ubiorem. Jedynym dopuszczalnym kolorem mianowałam czarny, widoczny był też minimalny wpływ szarości, a wiosennym pełnym szaleństwa i ekstrawagancji kolorem uznawałam granatowy. Mimo powyższych
zmian w moich upodobaniach, za każdym razem niestrudzenie wybierałam się na zakupy z mamą.
  • Boże, znowu czarrrne! - mówiła tonem pełnym nienawiści, podkreślając nazwę koloru soczystym R,  jakby Czarne to była nazwa nowej rasy szkodników, które rozmnażają się w tempie uniemożliwiającym ich zlikwidowanie, a na swej drodze zjadają i niszczą dosłownie wszystko. “Czarne zaatakowały również i Polskę. Przyjrzyjmy się problemom domowników z bliska: - Czarne zjadły moje buty! - łkając żali się pani domu. - postanowiłam coś z tym zrobić. Zwolniłam się z pracy i całe dotychczasowe życie poświęciłam na pozbycie się Czarn z okolicy. Nie ukrywam, że dzięki mnie, mamy jeszcze gdzie spać - rozżalona kataklizmem relacjonuje przebieg walki ze szkodnikami. Zza jej pleców wychyla się dziecko i palcem wskazuje na schody prowadzące do drzwi wejściowych. Leży tam lalka, przed chwilą pozbawiona głowy i połowy kończyn. - Boże, to znowu Czarrrrne!”

Podczas kolejnych zakupów, albo w przypływie wzmożonej porcji empatii (przecież każda mama chce mieć swoją słodką córeczkę, ubierającą się w kolorowe i wesołe sukieneczki) albo może chęci zmiany siebie, kupiłam krótką, pomarańczową spódniczkę tym samym mianując te pieniądze jako najgorzej wydane w dotychczasowym życiu. To był mój prezent dla mamy, którego ani razu nie włożyłam na siebie, mimo, że za każdym razem po otworzeniu szafy dawała o sobie znać wypalając mi oczy swoim kolorem. Za to na pewno napełnił moją mamę nadzieją i siłą na kolejne 20 min, podczas których wracałyśmy z zakupów, a może i nawet na kolejny dzień, kiedy wciąż wierzyła, że niedługo ją założę. Było to dla mnie wtedy niewykonalne i nienaturalne, jak brak przekleństwa przy uderzeniu się małym palcem o kant biurka.


Dobra, to jak najlepiej wydawać pieniądze? Najgorsze jest to, że nie mam pojęcia, więc cały czas, biorąc pod uwagę Sztukę Umiejętnego Wydawania, błądzę jak konsument w Ikei.

Zdarzało mi się tygodniami rozpisywać plusy i minusy urządzenia, które planowałam kupić. Zaczynało się niewinnie, jednak internet jest niezwykłą machiną, pewnego rodzaju czarną dziurą, która potrafi wchłonąć mnie i wypluć o zupełnie innej porze (tygo)dnia. Wehikuł czasu z dodatkową funkcją robienia wody z mózgu, z jedną zaletą - dzięki niemu przez krótki czas staję się specem od Czegoś. Wiem, ile miotełek w robocie odkurzającym usunie sierść z dywanu. Ile powinno ważyć koło zamachowe w orbitreku. Wiem, “która marka telefonu zjada inną markę telefonu na śniadanie” i dlaczego wg forumowicza tatus_xp motorola “ssie”.

Innym razem o zakupie decyduje impuls. Impulsy dzielę na trzy grupy:
  1. Nie przemyślałam tego…
  2. Czemu by nie!
  3. O rany, ale masz przykre życie. Weź skończ, bo nie wiem, czy płakać czy się śmiać. Serio? TO nazywasz sukcesem?


Jak łatwo się domyśleć, w pierwszej grupie lądują wszystkie zachcianki przekraczające próg cenowy, zaliczający je do zwykłych zachcianek. Na szczęście jestem trochę skrzywiona i lubię wszystko, co wiąże się z cyferkami. W szkole większą frajdę sprawiało mi rozwiązywanie równań z trzema niewiadomymi niż pójście całą klasą na pizzę (nie ukrywam też, że nadal niektórych ludzi lubię mniej niż równanie matematyczne). Takie skrzywienie zaowocowało tym, że zawsze mniej więcej wiem, ile mogę wydać. Forma nieprzemyślenia dotyczy więc tutaj sfery błędu w liczeniu, przez który potem zadłużałam się u jedynej instytucji, której ufam jako wierzycielowi - rodzice.

Druga grupa występuje równie rzadko jak pierwsza, niestety, bo to ta grupa impulsów, która kończy się pozytywnie, np. kupieniem nowego naturalnego kosmetyku, po którym moja twarz na chwilę wygląda identycznie jak Eva Longoria w pełnym makijażu.

Trzecia grupa impulsów, objawia się w postaci niezidentyfikowanego głosu w głowie, dość u mnie powszechnego, co czasami mnie przerasta. W jego efekcie wydaje mi się, że mogę kupić lepsze życie poprzez karnety na siłownie, kursy językowe itp. Niestety jak się później okazuje, forma Zmiany Życia Na Lepsze ma charakter bardzo krótkotrwały.

Jednocześnie jestem pewna, że wielu ludzi, których mijam, również słyszy od czasu do czasu taki głos. I za każdym razem tak samo jak ja chce udowodnić i pokazać, że może nawet nie więcej, bo nie o to przecież w szczęściu chodzi, ale lepiej. Umiałby i chciałby Lepiej Żyć. No i co? I dalej mijam ich na ulicy. Tak jak oni nadal mijają mnie.
Zmiany same się nie dzieją, więc kolejny raz jednym ruchem ręki, bez zbędnego namysłu przewracam wszystko, co ułożyłam na moim stoliku i szybko uciekam zanim ktokolwiek (w sensie mama) będzie kazał mi posprzątać albo zacznie zadawać niepotrzebne pytania (“najlepsi przyjaciele”), na które odpowiem, mimo że nie chcę, ale przecież muszę (?), bo zostałam dobrze wychowana.

Szybką decyzją kupiłam bilet na Maltę, tym samym mianując te pieniądze najlepiej dotychczas wydanymi pieniędzmi w moim życiu. Niepodobne to do mnie, podobno. Tak mówią ludzie (w sensie moja babcia).

O tym, jak poważne zmiany mnie czekają, zdałam sobie sprawę jakiś miesiąc po kupnie biletu, trzy dni przed wyjazdem. Doszło to do mnie, gdy dowiedziałam się, że znajomi opowiadają o mnie znajomym i uchodzę za jedną z tych osób, o których ja niejednokrotnie słyszałam i kwitowałam ich decyzje słowami “wow, zazdroszczę, też bym tak chciała”.


Niestety, mimo pewnego spokrewnienia, nie cała moja rodzina reaguje na takie informacje podobnie jak ja.
Babcia jest pewna, że ludzie na Malcie nadal chodzą w przepaskach na biodrach, a po moim wyjeździe urwie się wszelki kontakt. Wyobrażam sobie, co ona sobie wyobraża. Ja, śpiąca w okopie, do czasu gdy Andrzej nie ulepi nam prowizorycznej chatki z gliny. Jem raz na dzień, gdy uda mi się złowić rybę albo schwytać jaszczurkę. O ile będę miała szczęście i spotkam wędrowca z kontynentu, przekażę mu napisany węglem z ogniska list do rodziny, na który nikt nigdy mi nie odpisze.
Mama nie umiała zrozumieć, dlaczego właśnie Malta. Czemu nie bliżej? “Nie mówię, że to musi być jakoś super blisko… Ale np. Niemcy?” - mówi, mając nadzieję, że nie zorientuję się, że bliższej zagranicy nie ma. Przedstawiłam swoje spontanicznie wymyślone argumenty, tzw. kłamstwa (sama chciałabym wiedzieć, dlaczego Malta. Czy ktoś mi może powiedzieć, czemu Malta??), tak ułożone, by Mama jak najmniej się martwiła. Mimo mojej kreatywności w zmyślaniu, nadal martwi się, czy nie zostanę porwana i zmuszona do przyjmowania uchodźców z Afryki i naprawiania ich tratw.
Tata, jak to prawdziwy mężczyzna, negatywne emocje pokazał nie za pomocą słów, a czynów - odłożył słuchawkę.


Napędziłam machinę troski i zmartwienia, wiec teraz mogę iść spokojnie spać.


dlaczego Malta


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz