sobota, 27 sierpnia 2016

Fit ludzie i ja

Średnio co pół roku dochodzi do mnie impuls, mówiący: o rany, ale masz przykre życie. Weź skończ, bo nie wiem, czy płakać czy się śmiać. Serio? TO nazywasz sukcesem? …
Żeby go zagłuszyć, podejmuję się wykonania różnych zadań, pod tytułem Zmieniam Życie Na Lepsze. Niestety czynność zmiany życia jest tak rozległa, że czasami mnie przerasta i utknę gdzieś w fazie, którą ładnie nazywam Przygotowawczą. Kto normalny nagle zacząłby szukać nowej pracy?
Najpierw przecież trzeba się położyć. I pomyśleć. No ale ileż można myśleć, więc trzeba wyjść, odpocząć, najlepiej na piwie. Potem trzeba wytrzeźwieć, nie podejmę przecież ważnej decyzji po alkoholu.
Tak już mija któryś rok, więc w ramach pociechy wymyślam sobie namiastkę nowego życia, tzw. Nowe Postanowienie, np. nauka języka obcego, gry na instrumencie czy też regularne ćwiczenie dla poprawy kondycji. Przez pierwszy tydzień czuję, że naprawdę zmieniam siebie. Później niestety nic nie działa. Wymówka pojawia się wszędzie i całkiem spontanicznie. Okres, ból łokcia, zły nastrój, dobry nastrój, pada deszcz, letnie słońce w sam raz do picia piwa w parku, o, mama dzwoni. Dlatego do takich postanowień powinni dołączać w zestawie 2 metrowego Duńczyka, z bejsbolem w zanadrzu, ubrudzonego ziemią, z dłońmi jak wielohektarowy rolnik, który jedyne co umie powiedzieć to duńskie przekleństwa (nie mam pojęcia jak one brzmią, ale na pewno strasznie). Byłby przy mnie cały dzień, pilnując, czy wykonuję przyjęty plan. Zero tłumaczeń, maksimum strachu. Jesz hamburgera - mdlejesz na 3 dni od jego ciosu. Żadna skacząca na ekranie Chodakowska nie zrobiłaby takiego efektu jak on.

W moim przypadku, jako utrudnienie wdrażania czegokolwiek, pojawia się fakt, że jestem skończonym leniem, tak bardzo skończonym, że czasami nawet nie chce mi się włączać PS3 żeby pograć. 
Dodatkowo, jeśli czynność ma się odbywać w miejscu publicznym/ w grupie, co jest często spotykane przy różnego rodzaju przedsięwzięciach, problem stanowi to, że boję się ludzi i jestem jak dzikie zwierzę, które przez przypadek weszło do centrum handlowego w okresie promocji -70%.

A więc pewnego ponurego dnia, gdy doskwierał mi ból bezsensu, przezwyciężyłam Lenistwo Skończone oraz (!) Naturę Dzika i postanowiłam wybrać się sama na zajęcia w siłowni. Jakiś czas temu w akcie desperacji skorzystałam z oferty magicznej, srebrnej karty, która wpuści mnie wszędzie, gdzie nie pójdę, naiwnie wierząc w to, że skoro za nią płacę, to faktycznie gdzieś pójdę.
W pewnym momencie musiało być ze mną już naprawdę źle, bo w końcu postanowiłam pierwszy raz SAMA pójść na siłownię.
Jak zawsze w moich planowaniach, dokonałam rzetelnego researchu, by poznać każdą tajemnicę siłowni dostępnych w okolicy, uwzględniając również przeróżne fora internetowe. Forum to dość ciekawe zjawisko o irracjonalnie silnej i stabilnej pozycji w moim życiu - mamy nie słucham, taty nie słucham, ale obcy ludzie z pseudonimami typu ~rushofa_aneczka potrafią wpłynąć na moje decyzje.
Wybór musiał być przemyślany i trafny, bo te zajęcia podyktują dalsze losy mojej fit kariery.
Pokonując długą i wyboistą drogę, jaka prowadzi do wybrania czegokolwiek, co jest tylko jedną z kilkunastu innych opcji (tak, jestem kobietą i mam z tym problem), wybrałam siłownię, która miała okazać się tą jedyną.

DZIEŃ FIT-PRAWDY
Bojowo nastawiona i z uśmiechem na twarzy wchodzę do budynku, myśląc już o zajęciach na mięśnie ud i brzucha z Agnieszką.
Przybrałam strategię otwartości, żeby przychylić sobie panów przy ladzie i skłonić ich do wdrożenia mnie w arkana fit ludzi, co przyciszy trochę moje poczucie osamotnienia i uczucie, że nie pasuję do tego miejsca. Jak postanowiłam, tak zrobiłam, informując przy wejściu Pana Pierwszego, że jestem tu po raz pierwszy.
        - ach, dobrze, to tutaj jest kluczyk do szafki, numer 53, musisz go zapamiętać, bo niestety nie jest podpisany - ze względu na moją wybiórczą pamięć, chciałam chwycić za długopis i zapisać numer. Niestety nie miałam takiej możliwości, ponieważ Pan Pierwszy niewzruszenie mówił dalej, więc jedyne co mogłam zrobić, by dostać się później do szafki, to powtarzać sobie jej numer.
        -szatnia jest za Tobą, 53 prosto, potem na lewo, trzecie drzwi 53 od prawej, korytarzem 53 za toaletami - pierwszy lewy sierpowy informacji, ale starałam się zachować na twarzy minę osoby rozumiejącej wszystko, jakbym od dziecka została wpuszczana do labiryntu, z którego musiałam wyjść, żeby dostać obiad.
        -...jak już się 53 przebierzesz, to szybciej będzie jeśli 53 wyjdziesz drugimi drzwiami, których stąd nie widać, ale są gdzieś tam 53 - tutaj Pan Pierwszy wskazuje palcem na ścianę, za którą na pewno jest jakaś przestrzeń, ale nie mam pojęcia jak ona się ma do szatni albo sali, do której mam pójść. Pan Pierwszy jakby grał ze mną w memory, nie poddaje się i dorzuca:
        - wyjdziesz tamtymi drzwiami, pójdziesz 53 na prawo, korytarzem idącym po 53 skosie dojdziesz prawie do końca, spojrzysz 53 w lewo i tam będą dwie 53 salki. Ta mniejsza to salka Agnieszki. Nie są 53 podpisane, ale na pewno trafisz 53 - dorzucił ze spokojem, który potraktowałam trochę jak komplement, bo moja mina weterana labiryntów zdała egzamin. Może powinnam była być aktorką?

Nie chcąc burzyć wiary w ludzi Pana Pierwszego, bez słowa, nadal bojowo zmierzam w kierunku szatni, powtarzając w głowie całą mapę przed chwilą mi przekazaną, choć wydawało mi się, że jedyne co zapamiętałam, to numer szafki, który zagłuszył całą resztę. 
Z oazy mojego wewnętrznego spokoju wyrywa mnie nagły gwar fit ludzi - trafiłam do szatni. Jakbym nagle zemdlała, ktoś by mi zawiązał oczy i wywiózł na after party zespołu punkowego w małym ciasnym klubie, i ocknęłabym się jeszcze z opaską na oczach akurat po zakończonym pogo, i mimo to tłum chcąc jeszcze więcej muzyki dawał by o tym głośno znać, to nadal myślałabym, że jestem w szatni.
Dumna z tego, że wiem jaki numer ma moja szafka, zmierzam w jej kierunku. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z tego, że kluczyk wcale nie ma formy kluczyka, tylko paska na rękę. Co ja mam z nim zrobić?
Zachowując pozory osoby ogarniętej, kątem oka szukam w szafce miejsca, które w jakikolwiek sposób mogłoby łączyć się z paskiem, który trzymam w dłoni. Zdaję sobie sprawę z tego, że już zbyt długo stoję w bezruchu i pewnie i tak nikt mi nie uwierzy, że jestem tu stałym bywalcem, więc na nowo przyjmuję rolę świeżaka i nieśmiało pytam fit koleżanki, jak mam to otworzyć tym czymś. Fit Koleżanka w pierwszej sekundzie nie zareagowała - była zajęta rytuałem wiązania butów. Gdy po chwili opuściła wewnętrzną świątynie mody i urody, upewniając się, że dolna linia bluzki, którą założyła, idealnie równolegle przebiega wzdłuż linii markowych leginsów, spojrzała na mnie z takim zniesmaczeniem, że już sama nie byłam pewna, czy zapytałam ją o szafkę, czy o 5 zł na wino.
          -obok na ścianie masz czytnik, musisz przyłożyć pasek do niego i szafka otwiera się sama - powiedziała nie patrząc na mnie, tonem, który zdefiniował czytnik na ścianie jako rzecz bardzo oczywistą. Jakby tym samym tonem powiedziała mi, że Mikołaj istnieje i ma na to dowody, to pewnie też bym uwierzyła. Dzięki Fit Koleżance przypomniałam sobie, dlaczego nie lubię ludzi.

Niczym w królestwie zwierząt, zaczęłam naśladować ruchy innych, by wtopić się w tłum i dobrze przygotowana udać się w stronę salki. A właśnie, gdzie ja miałam iść? 
Byłam już spóźniona na zajęcia, a jedyne co zapamiętałam od Pana Pierwszego, to iść na koniec korytarza. Mając nadzieję, że jest tutaj tylko jeden korytarz, zaczęłam podążać za tłumem. Opuściłam szatnię i znalazłam się na rozległej siłowni, w której nie mogłam się odnaleźć. Fit urządzenia stały jeden przy drugim, a na każdym z nich był fit człowiek. Gęstość zaludnienia sprawiała, że się duszę. Pobiegłam na koniec korytarza, o którym, jak mi się wydawało, mówił Pan Pierwszy, jednak znalazłam tam tylko schowek na mopy i zamknięte drzwi. Żadna z tych dwóch opcji mnie nie satysfakcjonowała, o czym koniecznie chciałam kogokolwiek poinformować.
         - czy mógłby ktoś poświęcić mi chwilę i zaprowadzić mnie na zajęcia, które trwają już od 10 minut?? - wyrzuciłam z siebie, gdy doszłam już do recepcji i od razu było mi lepiej. W sumie to poczułam taki przypływ endorfin, że mogłam odhaczyć siłownię na dziś i pójść już do domu.
Na moje słowa rzucone w przestrzeń za ladą reaguje Pan Drugi:
         - za mną -  mówi i zaczyna biec, niczym Harisson Ford w Ściganym. Albo inny mężczyzna, który umie zaczynać biec mówiąc. Podążam za nim, myślami błądząc gdzieś przez fabułę większości filmów akcji i zastanawiając się, co bym zrobiła, jakby Pan Drugi nagle wyjął broń, strzelił nią w bogaty żyrandol wiszący na suficie, który spadając odgrodziłby nas od innych, po czym porywa mnie jedną ręką i wyskakuje przez okno. Czy na pewno tak łatwo jest zbić szybę swoim ciałem? A jakby na dole nie czekał żaden kontener?
         - to tutaj, zajęcia już trwają ale myślę, że możesz po prostu wziąć matę i zająć miejsce - wyrywa mnie z przemyśleń Pan Drugi. Czuję się trochę jak nielegalny imigrant, który pierwszy raz stawia swoją stopę w Nowym Świecie.

Otwieram drzwi i widzę coś na wzór piątkowej imprezy w rynku - pop w głośnikach gra tak głośno, że podskakuje mi mózg, kilka spoconych osób macha bezwładnie kończynami w półmroku, a na czele dens floru stoi ona - pewna siebie Fit Blondi, przodowniczka machania kończynami w określonym rytmie, której nie masz ochoty wchodzić w drogę. Ruchem typu Przepraszamzezyje poszłam po matę i udając, że wiem co robię, zaczynam naśladować stado.
         -a tea as a erwe iyk oy - powiedziała Fit Blondi do mikrofonu, walcząc z za głośną muzyką, jednak cała reszta zdaje się mowić tym samym językiem, bo zauważam jak wszyscy bez zawahania przybierają pozę Spocznij i popijają wodę, ledwo oddychając. 

Mimo chwilowej ciszy i spokoju wydaje się, jakby Fit Blondi nie zauważyła mojego wtargnięcia, co innego reszta Fit Ludzi. Patrzyli na mnie wzrokiem, wysyłającym niewerbalny komunikat pełen pewnego rodzaju agresji i pogardy. Takiego spojrzenia zwykł używać mój brat w latach naszej nienawiści (´´urwę ci rękę jak zjesz mój kawałek pizzy´´) albo moja bratowa, gdy kupuję jej córce zabawkę nieznanej marki (´´chyba jesteś śmieszna, że pozwolę jej się tym bawić´´). Zaczęłam analizować, co mogłam zrobić nie tak, niestety z głośników wybrzmiał kolejny przebój lata, co oznaczało koniec przerwy.
        - a eraz ga ore! yscyyyy a! a! a! - woła energicznie Fit Blondi, próbując przekrzyczeć Rihanne. Komunikat stał się jasny dopiero wtedy, gdy zaczęła maszerować w miejscu, wyżej podnosząc prawą nogę.

Dopóki nauka fit języka odbywała się w pozycji stojącej, szło mi całkiem nieźle. Problem powstał, gdy Fit Blondi zaczęła pobudzać swoją kreatywność i większość figur wykonywała nie wstając z ziemi. Po kilku nieudanych próbach odgadnięcia znaczenia jej krzyków, postanawiam nie spuszczać jej z oczu, by móc nadal godnie naśladować każdy ruch. Efekt był taki, ze moja głowa cały czas unosiła się nad powierzchnią fit ludzi niczym boja na wodzie, niezależnie od tego, czy właśnie robiłam planki, unoszenie bioder, czy krótkie spięcia brzucha. 
Na etapie rozciągania się uświadamiam sobie,co jest nie tak. Gdy na stojąco próbowałam dotknąć swoich stóp, zauważam za szklanymi drzwiami, do których stałam tyłem, tłum Fit Mężczyzn. Sprawiali wrażenie, jakby pierwszy raz widzieli wypięty kobiecy tyłek. Ich niezwykły ubaw z tego powodu skaleczył mnie na tyle, że minie wiele dni, zanim odzyskam poczucie własnej wartości, szacunek do siebie i innych, wartość poszanowania prywatnej przestrzeni. 
Wychodzę z siłowni. Zamiast zakwasów i endorfin są obecne niesmak, mieszanka wstydu i zażenowania. Myślę tylko o tym by położyć się na łóżku i zwinąć w kłębek. 

Wracam pod blok, siadam na ławce, zapalam papierosa, otwieram piwo - trochę żeby zapomnieć, a trochę dlatego, bo jednak coś tam się zmęczyłam. Po chwili zrobiło mi się tak przyjemnie, że na drugi raz ominę całą tą zabawę z siłownią i od razu przyjdę tutaj.



http://coswamopowiem.blogspot.com.mt/


3 komentarze:

  1. Haha masz świetny styl pisania, uśmiewam się nieco :D Będę tu często zaglądać. Zwłaszcza, że być może też przeprowadzę się na Maltę za ok. rok, może dwa. A w maju jedziemy drugi raz turystycznie i w celach poznawczych.
    Jakąś okropną siłownie tam masz ;O
    Pozdrawiam i mam nadzieję na kolejne wpisy! :)
    Karolina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Mam motywację do pisania kolejnych postów :P
      W takim razie miłej Malty w maju życzę;))
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Padłam ��Dawno się tak nie śmiałam przywracasz mnie zywym ,dzięki bardzo.Magda

    OdpowiedzUsuń