czwartek, 18 sierpnia 2016

Kandydat, Stachu i zepsute auto

Nadszedł wtorkowy poranek. Zafascynowana nowym, słonecznym dniem wstaję z myślą o tym, w co się ubrać, żeby po 8 godzinach siedzenia w pomieszczeniu bez klimatyzacji nie spocić się jak prosię (czy prosięta się pocą?). 
Sztuka kontemplacji jest bardzo często przeze mnie uprawiana. Codziennie analizuję skutek i przyczynę. Ilość minut zaoszczędzonych, gdy wybiorę inną kolejność zadań. Czy mniejsze zło, które sprowokowałam nie okazało się przypadkiem za duże? Czy jeśli parafinum jest na 4 miejscu w składzie kremu do rąk, to jeszcze jest ok., czy może jest gdzieś tutaj taki krem,
w którego składzie będzie on na miejscu 6? Czy 50 dcb w odkurzaczu będzie irytujące? Czy wilk zawsze bywa zły?!
Ale najdorodniejszą sztukę kontemplacji stosuję rano przed szafą. Czasami zajmuje to tyle czasu, że dłużej w jednym miejscu udało mi się stać tylko w kolejce do kasy w lidlu, w dniu dostawy skórzanych torebek i portfeli za 49,99zł. Myślę, że sceny które wtedy dzieją się w tym sklepie, można by nagrać i z powodzeniem wmontować w film o tematyce katastroficznej, typu nadchodząca zagłada świata przez wyłaniające się z ziemi zombie, zmuszające okoliczną ludność do ucieczki w stronę jednego, ograniczonego ze względu na ilość miejsc schronienia, którego drzwi niedługo zamkną się na zawsze (szybko chwyć torebkę i biegnij przed siebie, zanim zrobi to ktoś inny).


Więc żeby skrócić opowieść o dobre kilka godzin moich przemyśleń, zdradzę od razu, że ubrałam się w sukienkę. Zapewne każdy teraz myśli: Boże, kobieto. Co mnie to obchodzi? Daj żyć, co ja tu robię, idę obejrzeć powtórkę tego jak spoceni obcokrajowcy biegają po zielonym kwadracie/ w wersji dla kobiet: tego, jak Alejandro postanowił ożenić się z Lusesitą, mimo, że jej nie kocha, ale obraził się na miłość swojego życia, więc ze smutku zrobi wesele.

Otóż, to bardzo ważna część historii, która może umiejscowić opinię i spojrzenie na sytuację w miejscu na skali pt.: ojej, jaka biedna i bezbronna, muszę jej pomóc! [1]

W czym?


No więc wzięłam jeden z dwóch kluczy do auta i zjeżdżam z 10 piętra na dół, co trwało wieczność (10 piętro!). Podchodzę do auta, chcę otworzyć drzwi, a tu nic, centralny zamek nie reaguje. Przypomniały mi się słowa poprzedniego właściciela o tym, że jeden z kluczy może być ciężko działający, więc pierwsze co myślę – Boże, wzięłam zły klucz.


Mieszkanie tak wysoko jest bardzo fajne, owszem. Piękne wschody i zachody słońca, horyzont i drzewa pod Tobą, śpiew ptaków bliższy niż kiedykolwiek, super. Ale w sytuacjach, gdy już jesteś pod blokiem i przypomniało Ci się, że zapomniałeś portfela, albo nie jesteś pewien, czy żelazko na pewno jest wyłączone, to te widoki nie mają znaczenia. Nagle romantyczna strona Twojej duszy umiera i wolisz mieszkać w Mordorze, o ile stamtąd byłoby bliżej/szybciej do żelazka.


Wracam więc na 10 piętro, co trwało wieczność (10 piętro!!!). Biorę drugi klucz i zjeżdżam na dół (tak, jadąc na dół to nadal 10 pięter!). Po tym ogromie czasu jaki zmarnowałam pokonując trzydzieści pięter, próbuję znowu otworzyć auto. A tu nic. 
Chyba nie muszę tłumaczyć, jak różnoraki wachlarz negatywnych emocji w tej chwili mnie ogarnął. Podobny doznałam w wieku 7 - 8 lat, gdy w sklepie z zabawkami upatrzyłam sobie łuk ze strzałami na przylepy. Kosztował jakieś 40 zł - zajęło mi tygodnie, by z mojego marnego kieszonkowego odłożyć taką sumę. Gdy już odmówiłam sobie wszystkiego, a rodzice poczuli, że czegoś mnie nauczyli, z zaoszczędzonymi pieniędzmi udałam się po wspomniany łuk, dziś symbol porażki i niesprawiedliwości, ponieważ, jak się okazało, wszystkie łuki zostały wyprzedane. Przez resztę dnia płakałam. By udowodnić sama sobie, że od tamtej pory dorosłam, postanowiłam nie dopuścić do podobnej sytuacji. 
W blasku nagłej siły, niewiele myśląc, postanawiam otworzyć drzwi inną drogą. Kładę wszystkie toboły na ziemię i w tej sukieneczce klęczę przy drzwiach, próbując odnaleźć nikomu nieznane Wejście Na Klucz Manualny.


Już tutaj sukienka spełniłaby swoją pierwszą rolę. Nawet gdybym była poszukiwanym przez wrocławską policję złodziejem dziesiątek aut, który dzięki mistrzowsko opracowanemu planowi i przebiegłości jeszcze nie wpadł, to myślę, że i tak JAKIŚ mężczyzna widząc tą scenę, zapytałby czy potrzebuję pomocy.

Dopomagając sobie widelcem (widelec? W torebce? Serio?) otworzyłam samochód. Ulga. Wsiadam, wkładam kartę, by odpalić, słyszę pstrykanie. Myślę – bomba. Wypadałoby wybiec i rzucić się na ziemię, ale drugie auto jest tak blisko drzwi, że zdołałam wejść do środka tylko dlatego, że pod odpowiednim kątem każda część mojego ciała ma średnicę do 15 cm. Patrząc na szczeliną, którą wsiadłam, stwierdzam, że z powodzeniem mogłabym trenować parkour.


Niemożność ratowania samej siebie skłania mnie ku innej opcji – to jednak nie jest bomba. Robię to, co każda dziewczyna zrobiłaby na moim miejscu – dzwonię do taty.

Opowiadam mu całą historię, aż do sytuacji z tykaniem w aucie. Oczywiście postąpiłam dobrze, bo mój tata rzuca trafne pytanie sugerujące odpowiedź, niczym lekarz diagnozę, po której wszystko staje się dla nas jasne:

- a wyłączyłaś światła?



Patrzę na pokrętło i jak przez mgłę przywołuję zdarzenia z wczorajszego wieczora. Cała tragedia rozegrała się przez nieodpowiednie nawyki Andrzeja[2] oraz moją nieuwagę.



Jest godzina 09:20, myślę z premedytacją, że mam szansę trafić na jakiegoś mężczyznę z autem i kablami, i jeszcze nie spóźnić się znacząco do pracy. Wychodzę więc z auta i z miną Marylin Monroe stoję i czekam, i mam nadzieję, że ktoś to zauważy. I tak sobie stoję, czekam na Prawdziwego Bohatera, wiatr powiewa moją sukienkę (ujęcie niczym Hollywood)...

W KOŃCU! zauważam kandydata po drugiej stronie parkingu. Skrupulatnie opracowuję krok o podłożu psychologicznym, który wzruszyłby każdego - taneczny, lekko smutny, którym podbiegam do Kandydata. Po raz kolejny proszę o pomoc, grzecznie zaznaczając, że oczywiście TYLKO jeśli ma na to czas.  Kandydat poczuł władzę, miał świadomość, że to on decyduje o tym, czy ta kobieta w zwiewnej sukience, co podbiegła do niego tak smutno w tak piękny dzień, jeszcze się uśmiechnie. I mimo, iż jego strój wskazywał na to, że właśnie wyrzucił pozostałości po niepotrzebnej ścianie z mieszkania, pomalował resztę podkładem i trochę mu się spieszy, bo teraz ma zamiar wstawiać okna, poinformował mnie, że chętnie mi pomoże.


Jak się później okazało, to było najbardziej złożone zdanie, jakie wypowiedział do mnie Kandydat. Podjechał, spojrzał na moje auto i zaczął rzucać krótkie równoważniki zdań, dosadne, dobijające, niczym wiatrówka śrut, jedno po drugim, zabijając powoli moją nadzieję…

- trzeba wycofać – rzucił jako pierwsze. Bez dodatkowych pytań, wsiada do mojego samochodu jak do swojego. Kręci, kombinuje, zagląda.

- blokada kierownicy – drugi strzał w me serce, który wymusza przemyślenia typu „czemu nie poprawiłam auta?!” albo „mogłam wyprostować chociaż koła”. Przypominam sobie, że przecież jestem skończonym leniem i takie rzeczy nie są dla mnie w ogóle istotne, więc pokiwałam głową ze zrozumieniem i wybaczeniem w duchu, szybko przechodząc w kolejną fazę, towarzyszącą przy krzywdach psychicznych.

- zahaczy o samochód obok – jakby słyszał moje myśli i nie chciał pozwolić na to, bym sama sobie wybaczyła. Zauważam, że cały proces zaczyna się cofać – po fazie akceptacji nadchodzi faza oskarżeń i wybuchu emocji. „Boże, widzisz, jakie konsekwencje idą za zwykłym LENISTWEM?!”


Smutek, żal i niesprawiedliwość sprawiły, że jak przez mgłę pamiętam jego pytanie, które pozostawiłam bez odpowiedzi

(może pani zdjąć blokadę? blokadę?

moze pani... zdjąć...

blokadę?)



Kandydat uświadomił sobie, jak marna jest sytuacja, odwraca się i zaczyna krzyczeć:

 - Staaaachuuuuu! Staaaaaaaaachuuuuuuuuuuuuu!!!!!!!!
odwracam się w kierunku wzroku Kandydata, patrzę, biegnie Stachu. Niepozorny Stachu, bo raczej wyglądał mi na człowieka, który woła, niż po którego się woła. Po usłyszeniu problemu z odpaleniem auta oraz niemożnością dojechania do niego przez pagórek z zielenią od strony maski, skwitował wszystko jednym zdaniem, tonem, którego używa moja babcia, jak mówi mi, że u niej na wsi kura smakuje o wiele lepiej:

- no i masz, automatykę… - padł wyrok, który nie zapowiadał nic dobrego.


Ledwo Stachu wypowiedział powyższy monolog o życiu i niesprawiedliwości, a Kandydata już nie było w pobliżu.

Jeśli doczytałeś do końca wierząc w to, że ten artykuł coś wnosi, to nie, niestety. Jedyna puentą (żeby nie było) może być to, że mimo chęci, Dzisiejsi Bohaterowie to wersja demo prawdziwej zaradności o niskim poziomie realizacji, z wgraną opcją Stacha, który zawsze przyjdzie za szybko i każe wszystkim zainteresowanym iść do domu.
 
Pozostało mi więc wrócić na dziesiąte piętro, mam nadzieję, ostatni raz w moim życiu.





http://coswamopowiem.blogspot.com.mt/









[1] Wg badań, powszechnej wiedzy i twardo stąpającej po ziemi logiki, o wiele więcej mężczyzn podejmuje się pomocy kobiecie (nawet jeśli im to nie po drodze, bo jej zepsute auto stoi na poboczu przeciwnego pasa, oddzielonego pasem zieleni ogrodzonym betonowymi barierkami, do którego dojazd prowadzi jedynie przez radiowóz policji badającej trzeźwość alkomatem i nastolatkami oblewającymi szyby wodą z kranu, za którą chcą pieniądze), która jest zadbana, ładna, w kobiecej, lecz nie kusej sukience, niż tej w trochę za dużych dżinsach, w bluzie z polaru, bo przecież sklep jest nieopodal, a komu się chce przebierać na takie odległości. Informacja ta jest trochę okrutna, ale zamiast przeżywać jej okrutność, trzeba czasami się dostosować i umieć ją wykorzystać.


[2] Mój chłopak. Miał za zadanie wymyślić sobie pseudonim na potrzeby tego artykułu i jedyne co udało mu się wykrztusić w apogeum kreatywności, to jego drugie imię - Andrzej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz